Translate

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Projekt "Biblia"

Na Waszych blogach przedświąteczne przygotowania, mnóstwo pięknych prac. U mnie też coś się dzieje, wprawdzie przeszedł mi szał na śnieżynki (tu i tu), ale jak co roku staram się zrobić coś nowego na choinkę. Tworzą się bałwanki. Ale dzisiaj nie o tym.

W ramach rozwoju osobistego (nic nie piszę, ale działam) wprowadziłam lub kontynuuje wiele planów i projektów. Jednym z nich jest projekt "Biblia". O co chodzi? Już mówię. Większość z nas jest katolikami, a ile z tych osób przeczytało Biblię? Oczywiście znamy treść, historię, poszczególne fragmenty z religii lub czytań w kościele, ale tak naprawdę nigdy nie przeczytaliśmy jej w całości, tak od początku do końca. Przynajmniej ja. Myślę, że to trochę wstyd. Dlatego gdy zdałam sobie z tego sprawę, postanowiłam, że czas to zmienić. Są książki, które powinno się znać, a Biblia znajduje się na wszystkich tego rodzaju listach. Nawet nie z uwagi na wyznanie religijne, a ze względu na wartości literackie.

Nie jest to lektura, którą czyta się jak powieść. Trzeba się trochę zatrzymać, przemyśleć, zastanowić. Potrzeba na to czasu i spokoju. Postanowiłam rozłożyć sobie czytanie, powiedzmy na rok. Więc wzięłam do ręki Biblię Tysiąclecia, zobaczyłam ile ma stron i podzieliłam przez 365. Wyszło ok. 4 stron dziennie. Do zaakceptowania. To naprawdę nie jest dużo i stwierdziłam, że tyle czasu znajdę i zrealizuję ten plan.
Zrobiłam sobie rozpiskę na kolejne miesiące i pod koniec każdego sprawdzam czy wyrobiłam normę ;-). Zaczęłam we wrześniu i jak dotąd trwam w postanowieniu. Staram się przeczytać dziennie ciut więcej niż sobie założyłam, bo przecież mogą być dni, w których nie mogę, zapomnę lub zwyczajnie nie chcę mi się czytać. Ale jak do tej pory trzymam się celu, nie jestem do tyłu z czytaniem i, co najważniejsze, nie zniechęciłam się i nie porzuciłam projektu. Czyta mi się dobrze, nie odczuwam znużenia i nie mam dość. Wręcz przeciwnie: polubiłam nawet ten codzienny rytuał, kiedy mogę się zatrzymać i pozwolić sobie na chwilę wyciszenia i refleksji.

Co myślicie o takim przedsięwzięciu? I ciekawa jestem czy Wy przeczytaliście Biblię, ale tak od A do Z? A jeśli nie, to chcielibyście? Zachęcam do przyłączenia się.

Przy okazji składam Wam życzenia: zdrowych, spokojnych Świąt. Tak standardowo, ale przecież te życzenia zawierają to co najważniejsze, prawda?

Pozdrawiam, 

piątek, 6 grudnia 2013

Popękane ciasteczka. Dla Mikołaja

Właściwie zwyczaj poczęstunku dla Mikołaja wprowadziłyśmy dopiero w zeszłym roku. To bardzo miły rytuał więc i w tym roku chętnie go powtórzyłyśmy. Córka wśród ogromu przeróżnych ciastek i ciasteczek jednogłośnie wskazała właśnie te:




I słusznie, bo są wyjątkowe. Wyglądają niesamowicie atrakcyjnie i niecodziennie, do tego są apetyczne i mocno, mocno czekoladowe. Już kiedyś piekłam te niezwykłe ciasteczka, ale z "pudełka", teraz znalazłam przepis na moichwypiekach



Oto niespodzianka przygotowana na przyjście gościa ;-). Oprócz smakołyków Lila zostawiła list i prezent dla Mikołaja w postaci rysunku: 


Mikołaj był, wszystko zjadł i wypił, zostawił list i prezent. Dziecko szczęśliwe. 


Na szczęście trochę ciasteczek ocalało dla nas. No i dla Was ;-):


To niesamowite, że prawdopodobnie zbliża się ku końcowi czas w którym moje dziecko wierzy w świętego Mikołaja. Jeszcze trwa ten magiczny moment, dziecięca niezachwiana niczym wiara. Odwlekam jak najdłużej tę chwilę prawdy, niech pobędzie jeszcze w tej słodkiej krainie dzieciństwa. 

U nas utarło się, że 6 grudnia Mikołaj przychodzi z mniejszym podarunkiem, robi rekonesans, sprawdza czy dzieci są grzeczne i zabiera list z listą życzeń. Natomiast 24 grudnia przychodzi już z właściwym, większym prezentem. A jak jest u Was? Jak tłumaczycie dziecku, że Mikołaj przychodzi dwa razy?

Pozdrawiam, 

niedziela, 13 października 2013

Kapelusiki

Dwa. Znów dla tych dziewczynek, dla których były spódniczki. Znalazłam je na swoim dysku w folderze pod tytułem "Wiosenne kapelusiki". Ups... Ale, że aktualnie aura również sprzyja noszeniu, pokazuję. Ten pierwszy (dla Leny) robiłam według znanego już schematu (pokazywałam tu), zmodyfikowałam tylko (tylko! trochę było z tym dłubania!) tak żeby pasował na mniejszą główkę:







Bardzo lubię ten wzór - niby prosty, słupki, trochę ażurku, ale są i pęczki, które odwalają całą robotę i sprawiają, że kapelusik robi się ładny i wyrafinowany. Akryl. Niżej porównanie z tym wcześniejszym. Tamten był robiony z włóczki z odzysku, też ładnie wyszedł, ale jednak widać różnicę w użytej włóczce. Jednak nie warto oszczędzać na materiale, odbija się to na wyglądzie końcowym: 



Ten drugi (dla Lili) robiony już według nowego schematu. Nie mogłam przecież zrobić jej drugiego takiego samego, zwłaszcza, że ten różowy ciągle nosi. Więc zrobiłam taki: 







Mało wymyślny model: na górze motyw układającego się ze słupków kwiata, niżej prosty wzór i lekko pofalowane rondko. Ale mnie się taki właśnie podoba. Nie lubię cudacznych, przeładowanych wzorów, wolę klasykę i styl. Również robiony z akrylu. 

I dwa razem: 





To przyjemność robić takie słodkie kapelusiki dla małych dam ;-D. 

Pozdrawiam,  

środa, 2 października 2013

Ciasteczka z m&m's

Kruche ciasteczka? Nuuuda. A kruche ciasteczka z m&m's? O, już lepiej.



Niby proste, ale ten dodatek czekoladowych drażetek wszystko zmienia. To już nie są zwykłe ciastka, to są ciastka z  m&m's!



Przepis miałam od dawna, ale wykorzystałam go po raz pierwszy. Córkę poczęstowała takimi ciasteczkami  koleżanka i w domu musiałyśmy zrobić podobne ;-).  Polecam do wspólnego pieczenia z dziećmi. Lila chętnie uczestniczyła w przygotowaniach, a później jeszcze chętniej jadła ;-). Kilka odłożyła na podwieczorek do szkoły. 



Ciasteczka świeżo po upieczeniu są mięciutkie, po wystygnięciu robią się typowo kruche. Trzeba pamiętać żeby trzymać je w zamkniętym pojemniku, inaczej mogą stwardnieć. W sieci jest mnóstwo przepisów, ja swój mam stąd. Zastąpiłam jedynie czekoladowe czipsy m&m's. Część zostawiłam do ozdoby. Ciacha wyszły całkiem niezłe.



Kawa i coś słodkiego ;-). Jestem gotowa na II śniadanie:



To jak? Spróbujecie?

Pozdrawiam,  

czwartek, 26 września 2013

Czerwone spódniczki

Witajcie ;-) Pewnie myślicie, że spoczęłam na laurach, ale nie - to tylko chwilowa, przeziębieniowa, niedyspozycja ;-). Już jestem. Przyznam, że przez tę przerwę mój entuzjazm nieco opadł, ale na szczęście nie całkowicie. Wracam na dawne tory i będę Wam opisywać moje zmagania i spostrzeżenia. Tymczasem robótkowo. Jeszcze latem zrobiłam spódniczki dla dwóch dziewczynek. To pierwsza z nich:







Ta jest dla mojej córki. Sama sobie zażyczyła spódniczki (na szczęście już polubiła moje szydełkowe wyroby, chyba po komplementach pań przedszkolanek ;-)). Wybór wzoru spoczywał już na mnie. Ten bardzo mi się podobał, ale wymagał wielu modyfikacji i prób, bo pierwotnie opierał się na schemacie koła. Już miałam odpuścić i zrobić innym, ale ostatecznie się udało ;-).

A tu już obie: 





Jak widzicie różnią się długością oraz, jak się bliżej przyjrzycie, ilością słupków we wzorze "gałązkowym": w tej krótszej są 4, a w dłuższej 3.

A teraz mniejsza spódniczka, dla mniejszej dziewczynki:





Ta druga powędrowała do mojej chrześnicy. 

Jeszcze zbliżenie wzoru:



Bardzo lubię szydełkowe spódniczki. Można je nosić z haleczką lub z legginsami, i wbrew pozorom nie tylko w lecie. W dodatku sznureczek w pasie sprawia, że dziecko może w nich chodzić bardzo długo, robią się tylko krótsze ;-). Co roku dorabiam córce jedną (tu różowa, a tu turkusowa (i tu miał się pojawić link do niej, ale okazało się, że nie ma z nią postu! aaaaa, jak to się stało?, nadrobię)), teraz ma już trzy i wszystkie jeszcze pasują. Tę czerwoną zapobiegliwie zrobiłam nieco dłuższą, za kolana.

A czy Wasze dzieci lubią jak je uszczęśliwiacie swoimi robótkowymi "dziełami"?

Pozdrawiam, 

piątek, 13 września 2013

Wstępnie o rozwoju osobistym

Pisałam Wam o pewnych zmianach jakie zamierzam wprowadzić na tym blogu, a przede wszystkim w stosunku do własnej osoby. Teraz chciałabym krótko to nakreślić.

Jestem mamą dwójki dzieci, nie pracuję. Mój świat kręci się wokół domu. W opinii otoczenia taka osoba nic nie osiągnęła, nic nie znaczy. W swojej opinii jestem... nikim. Tak, wiem, że to nieprawda. Robię coś co w tej chwili jest najważniejsze i traktuję ten czas jako okres przejściowy. Odłożyłam na bok swój dyplom magisterski, swoje plany i ambicje. Pamiętam o nich i na pewno do tego wrócę. Nie zmienia to jednak faktu, że teraz odbieram siebie jako osobę małowartościową. Postanowiłam coś zrobić, aby poczuć się lepiej we własnej skórze. Kolejną inspiracją dla mnie stały się nowo odkryte blogi motywacyjne. Zaczęłam je czytać i bardzo mnie to wciągnęło. To, czego się nauczyłam stopniowo wprowadzam w życie. Wiele rzeczy zaczęłam ulepszać już wcześniej, według własnych potrzeb i intuicji. Inne projekty czekają na realizację. A powoduje mną chęć rozwoju i ciekawość.

To, co chcę zmienić podzieliłam na sfery: relacje międzyludzkie/związki/rodzina, praca zawodowa, zdrowie/wygląd zewnętrzny, umiejętności, hobby, podróże, nawyki, rzeczy do doświadczenia, itd. - nie wiem co mi jeszcze przyjdzie do głowy. To będzie droga ku lepszemu.

Ten blog będzie dla mnie dokumentacją własnych zmagań, planem na przyszłość, podsumowaniem. Mam nadzieję, że stanie się również inspiracją dla niektórych z Was, pomocą i wskazówką. A dla mnie rozliczeniem i mobilizacją ze względu na Waszą obecność.

To co? Do roboty!

A Wy? Jesteście zadowolone z siebie samej, czy też chcecie coś zmienić, ale trudno Wam się do tego zabrać? A może macie większe samozaparcie i już dawno jesteście w trakcie realizacji własnych celów?

Pozdrawiam, 

poniedziałek, 9 września 2013

Ananaskowy bieżnik dla mamy

Przeglądając dysk natknęłam się na wiele nieopublikowanych prac (jeszcze więcej mam zrobionych, a niesfotografowanych). Ten bieżnik zrobiłam rok temu. Teraz go Wam pokażę:





Robiłam go dla mamy, a dla mamy musi być coś wyjątkowo pięknego - ten bieżnik był idealny. 

Kilka zbliżeń wzoru:











Pierwszy raz zobaczyłam go chyba na blogu Bean (tam też odsyłam po wzór), napisała ona, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Mnie też nie pozostał obojętny ;-). 



Dodatkową zaletą wzoru jest to, że można go dowolnie wydłużać (lub skracać) zależnie od swoich potrzeb. Ja dodałam dwa raporty dzięki temu ma odpowiednią długość. Jak widzieliście powyżej, na moją szafkę jest o wiele za długi, ale na komodę u mamy w sam raz!











Nie tak łatwo zrobić dobre zdjęcie, zwłaszcza, gdy co poniektórzy skutecznie te próby udaremniają. Ale jak tu się na takiego gniewać?



Bieżnik powstał z nici Maxi, zużyłam ponad motek nici, jakieś 140g, o ile dobrze pamiętam. Wymiarów nie podam, nie zapisałam ;-(.

Jak Wam się podoba ten wzór? Bo ja go zaliczam do swoich ulubionych. Prosty, efektowny, można dowolnie regulować jego długość, no i te ananaski. Co więcej powinien mieć idealny bieżnik? 

Pozdrawiam serdecznie, 

wtorek, 3 września 2013

Idzie nowe... oraz maślane muffinki z borówkami amerykańskimi

Staram się walczyć ze swoim zniechęceniem i marazmem. Pewne kroki już przedsięwzięłam, kolejne są w planach. A piszę o tym, bo w Pracowni Artsajke będę też pracować nad samą sobą... Jeszcze nie wiem czy powstanie nowy blog czy notki pojawią się tutaj. Najchętniej skasowałabym ten i zaczęła od nowa, ale szkoda mi starych postów, a w szczególności Waszych komentarzy. Skąd te zmiany? Po pierwsze miałam już dość siebie w takiej formie jak obecnie i chciałam coś ze sobą zrobić, a po drugie odkryłam blogi motywacyjne, które dały mi wiele do myślenia, a tym samym napęd do działania. Będę wdzięczna jak dacie znać czy wolicie ten blog o tematyce ściśle hobbystycznej, czy mogę zaśmiecać go notkami o innej treści. 

A teraz wreszcie coś twórczego - wspomniane w tytule muffinki z borówkami amerykańskimi:



Zaręczam, że smakują rewelacyjnie (lepiej niż wyglądają :-)).

 



To jedne z moich ulubionych, koniecznie zróbcie póki trwa sezon na borówki. Ja jedną porcję owoców sobie zamroziłam, będzie smaczne wspomnienie lata. 

Przepis mam stąd.

Pozdrawiam, 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...